Umysł…Serce…..i coś gratis

Od dłuższego już czasu obserwuję to, jak łatwo żyć według z góry ustalonych wzorców, są w nas tak wbudowane, że stają się dla nas niewidoczne,  wręcz mechanicznie odgrywane każdego dnia.
Ta sama droga do pracy, ten sam sklep, ta sama kolejność wykonywanych czynności po przebudzeniu…..itd…
Kto ma ochotę niech się temu przyjrzy, bo gdy zaczynamy być tego świadomi to coś  się zmienia.

Bardzo łatwo nam wpaść w te wygodne i znane koleiny stałych przyzwyczajeń, a tak trudno zebrać się na spontaniczność,
skręcić nie w tą drogę co zawsze.
Czasem mam uczucie , że człowiek żyje w małym pudełku i tak bardzo boi się wyjść poza jego granice.
Tak jest wygodnie, wiesz czego możesz się spodziewać. Powiedziałabym ,że to sprowadza się do naszego umysłu.
Jest on jakby naszą bazą tego co było i zawsze będzie sięgał tylko do kronik przeszłości.Będzie opierał się na wzorcach które zna.
Zawsze wyznacza sobie cele, a my tak kochamy dążyć do celów i w momencie gdy uda nam się je zrealizować
mamy w sobie uczucie zadowolenia,  a gdy się nam nie udaje to wpadamy w frustrację i gniew.
Obserwuję tą dynamikę w sobie, nie chcę być tylko krytykiem umysłu, bo on naprawdę ma swoje miejsce, ale jest coś więcej!….
Co się stanie jeśli dodasz SERCE ?
Człowiek to coś więcej niż tylko umysł!
Jest w nas coś, co pragnie wyruszać w nieznane, eksplorować to co jeszcze nieodkryte, bezczelnie ignorując wszystkie znaki zakazu. Dusza która pragnie się wyrażać i tańczyć z życiem.
Jest tyle więcej, a my przyzwyczajamy się do utartych ścieżek, boimy wychylić się poza nie.
Wzorce narzucone przez otoczenie stają się wygodną klatką. Choć drzwi jej są przez cały czas otwarte, to mało kto ma odwagę ją opuścić.
Bo co się wydarzy?
Wierzcie mi umysł poda 100000000000000000000 powodów, by tego nie robić.
Przyjrzyjmy się temu, jak często mówimy nie i co za tym stoi. Którego głosu słuchamy?
A może tuż obok jest coś nowego……wręcz uśmiecha się do nas i cierpliwie czeka aż zaryzykujemy.

Wraz z Łukaszem, moim partnerem lubimy wychodzić poza i dlatego czasem wsiadamy w samochód i jedziemy przed siebie, bez celu. Tak było wczoraj. Nie zawsze jest to łatwe doświadczenie i można spotkać wiele oporu w sobie, ponieważ tak bardzo przyzwyczajeni jesteśmy do określonych schematów działania.
Jest piękna słoneczna niedziela, z ekscytacją w brzuszku wsiadamy do samochodu, gotowi na przygodę w odkrywaniu nowego…..Pojawiają się pierwsze schody, no tak ale gdzie?
W którym kierunku? Intuicja prowadzi! Jedziemy na czuja!
W końcu klaruje się nam kierunek Nałęczów…W sumie zawsze tam chcieliśmy jechać, ale jakoś zawsze skręcaliśmy na Kazimierz Dolny uwodzeni jego klimatem.
Och kocham te malownicze polskie klimaty…..ukwiecone pagórki, lasy, Wisła wijąca się niczym wstążka na ulubionym prezencie. Co się dzieje?
Umysł się uspokaja, ponieważ teraz ma cel. Wystarczy zrealizować plan i wszystko będzie cacy;)
Oboje zauważamy, że po cichu wraz z celem rodzą się w nas oczekiwania. Tak mimo chodem, w głowie pojawia się wizja bijących krystalicznych strumyków….przypominam sobie słowa koleżanki wychwalające Nałęczów.
Gdzieś po drodze zatrzymujemy się, by nasz kochany Totoro mógł się wybiegać.
Kładziemy się jak królowie na pięknej łące, otoczeni sielankowym krajobrazem.
Łukasz mówi: To chyba miejsce do którego mieliśmy dojechać
A ja odpowiadam O nie przecież jest tyle więcej!….I choć zmęczeni troszkę upałem jedziemy dalej. Zbierając jeszcze po drodze dary łąki, bo okazało się odpoczywaliśmy na słodko-cytrynowym poletku melisy.
W końcu dotarliśmy do Nałęczowa.
A tu dość niemiła niespodzianka . Okazało się,że  to jeden wielki kurort z mnóstwem ludzi, hałasów, zapachu jedzenia……
Pojawia się w nas niesmak, że nie do końca o to nam chodziło…gdzieś w środku czuję gniew i rozczarowanie.
Kręcimy się w tym Nałęczowie, jak muchy w smole. Krążąc samochodem po uliczkach, czujemy coraz większe rozdrażnienie i zmęczenie.Oczywiście mój umysł nie omieszka mi przypominać,że tracę paliwo na bzdury.
Wyjeżdżamy z Nałęczowa, jeździmy po okolicy, ale nic nas nie porywa…zaczyna się marudzenie typu…..
do dupy ta wyprawa, gdzie nasze słodkie źródełka……i takie  blabla
Tu się zatrzymam. Typowe dla umysłu jest to, że jeśli cel nas nie zadowolił, to od razu wszystko skreśla.,
Wracamy do domu!…..wielkie buuuu 🙁
Jednak, tak nas to pranie w głowie zmęczyło, że w końcu odpuszczamy! ufff
To bez znaczenia, w takich chwilach wszystko staje się bez znaczenia.
I wierzcie mi, to właśnie ta błogosławiona chwila, gdzie możesz bardziej usłyszeć serce, a ono nie jest tak głośne
jak umysł…..i nagle intuicyjnie czuję,by zawrócić i skręcić na Rąblowo…….gdzieś po drodze widzieliśmy znak Rąblów Labirynty i jakoś coś mi kliknęło, ale wtedy oczywiście byliśmy bardziej skupieni na celu.
Krążymy sobie po pagórkach już z pustą głową dojeżdżamy do Rąblowa. I co się okazuje?
Labiryntów mamy już dosyć więc sobie darujemy, ale  tu właśnie zaczyna się Kazimierski Park Narodowy, a przed nami wąwóz. Wow!
Wbijamy się dziką stromą drogą w górę i jesteśmy urzeczeni tym miejscem, które bije taką świeżością jak 1000 źródełek.
Wdychamy tą świeżość, a przed nami rysuje się ogromny stary dąb, który mi przedstawił się jako Baltazar, a Łukaszowi jako Balbina więc któż to wie 😉
Takie wiekowe drzewa zawsze  emanują mądrością i spokojem, odpoczywamy przy nim, a ja czuję jak wiele widziało to drzewo .  Jego siła płynie z głębokiego połączenia z słodką ziemią. Och, czasem zadziwia mnie ta nasza Polska kraina, która pomimo tego ,że nosi w sobie tyle grabieży,wojen, traum, to skrywa w sobie coś niewysłowionego,  coś co rozpala we mnie ogień, że aż chce się krzyczeć. No ale to temat na inny artykuł;)
Ostatni uścisk z Baltazarem i ruszamy dalej, ciekawi horyzontu bo wszędzie wkoło żyto.
Okazuje się że dochodzimy do drogi……ale co to była za droga! Nazwałabym ją aleją dostatku…usłana pachnącym rumiankiem.
Rosło tam chyba wszystko…porzeczki, fasola, buraki, wiśniowe sady, kwiaty, które aż huczały od kwitnącego w nim życia i inne smakołyki, które trudno było rozpoznać. Chciało się tam zostać na zawsze.
Ta specyficzna atmosfera tych ziem, sielankowość i urodzaj, realność i zmysłowość.
Czułam w sobie odpuszczenie i wdzięczność, za całe to doświadczenie z wszystkimi jego cieniami.

Wracaliśmy w stronę różowego horyzontu. Chmury kłebiły się niczym kolorowa wata cukrowa. Niedziela o tej porze dnia emanowała spokojem, a ja prowadząc samochód, czułam się jakbym płynęła statkiem spokojnie, dostojnie, wypełniona wiedzeniem. Prostym i można by rzec zwyczajnym…bez słów, wykrzykników czy znaków zapytania.
Prosta cicha spacja…nie było w tym ani bagażu przeszłości, ani trosk przyszłości.
Słońce właśnie wystawiało swój ostatni spektakl na dziś, po czym zniknęło.
Mogłabym tak stać i bić brawo do samego rana, by o świcie znów doświadczyć nowego cudu
Och życie!
I możecie spytać mnie co to za wiedzenie?
A ja z głupim uśmiechem na twarzy odpowiem…
Czasem rzeczy nie płyną tak jakbyśmy tego oczekiwali, może nawet czujemy porażkę na całej linii.
To właśnie ta chwila gdzie warto się zatrzymać. Wczuj się w to, pamiętając że to tylko jedna perspektywa.
Perspektywa umysłu, a my jesteśmy kimś znacznie więcej niż głowa.
Być może te „nieudane doświadczenia” mają swoje inne strony i nie są tym czym zdają się być, a może kryją w sobie Dar, który warto odkryć.