Czarna Otchłań

w własne źrenice zanurzyłam się
tęczą rozprysły
ujrzałam prawdziwą siebie
a potem
spadałam i spadałam….
w czarną otchłań
stając się coraz bardziej naga
zostawiając wszystko… czego trzymać już nie umiałam
spadałam…
chwytając się ostatniej nici człowieczeństwa
uczuć które przypominały mi śmiech
dziewczynki którą kiedyś byłam
spadałam…
złote nici historii rozpuszczły się w mych dłoniach
spadałam…w czarną noc bez gwiazd
czułam przestrzeń która zgniatała mi stopy
spadałam…
mokre oczy
prawda coraz bardziej rozmyta
gdyż nie była prawdą
spadałam….a może
byłam zjadana przez bezkresną czeluść
rozbierana z każej tożsamości…myśli
miłości…kłamstwa… wierzeń… lukru… znaków
kolorów…emocji…znaczeń…smaków
spadałam…
chciałam chwycić znajome dłonie
by objeły mnie
poczuć
jak jestem kochana
ludzką miłością
coś głębszego wyrwało mnie
z tej znanej przystani
spadałam…
ciemność okalała moją surową nagość
poddałam się tej nocy bez gwiazd
przestałam negocjować
otwarte serce i dłonie
obiecałaś
w pustce spotkamy się
gdzie nic znaczenia już nie ma
a wszystko istnością rozkwita

nie należę już do tego świata
gdzie pachnie trawa
a jednak nigdy nie czułam jej tak wyraźnie jak teraz

jesteś

uśmiechasz się w moich oczach
kiełkujesz w moim łonie

Leave a Reply